Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 285 —

niech Bóg broni, nie mogły jej bowiem darować, że się stroiła, jak żadna, i że była ponad wszystkie urodniejsza, żeby już nie spominać, co wyprawiała z chłopami.
— Wynosi się nad drugie, jaże trudno ścierpieć!
— I przystraja się, kieby dziedziczka, i skąd to na to bierze!
— Cie, a za cóż to wójt ma u niej łaski?
— Powiadają, jako i Antek nie skąpi — przepowiadały se na ucho gospodynie, zebrawszy się w opłotkach Płoszkowej.
— Antek dba tyla o nią, co pies o piątą nogę — wtrąciła Jagustynka — tam jest w przygodzie ktoś drugi! — zaśmiała się tak domyślnie, że jęły ją molestować na wszystkie świętości, ale się nie wygadała, jeno im wkońcu rzekła:
— Ja to plotów nie roznoszę. Macie oczy, to wypatrzcie same.
Jakoż od tej chwili sto par ślepiów jeszcze zacieklej poszło na prześpiegi trop w trop za Jagusią, kiej te gończe za zajączkiem.
Ale Jagusia, chociaż na każdym kroku spotykała te przyczajone, stróżujące ślepie, nie domyślała się niczego; co ją tam zresztą obchodziło, kiej mogła w każdej porze obaczyć Jasia i topić się w jego oczach na śmierć.
Na organistówkę zaglądała prawie już co dnia i zawdy w takim czasie, gdy Jasio był w domu, że nieraz, kiej zasiadał zbliska i kiej poczuła na sobie jego spojrzenie, to dziw nie omdlewała z lubości,