Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 279 —

szali się po polach i obejściach, jak co dnia było, jak zawdy, gmerał się rój ludzki wśród trosk i zabiegów, ani nawet myśląc, kto tam pierwszy stoczy się z brzega.
Zaśby ta komu przyszło co z tego.
Więc i Jasio prędko się otrząsnął ze smutku i poszedł na wieś.
Posiedział czas jakiś przy Mateuszu, któren Stachową chałupę wyciągał już do zrębu; postał nad stawem z Płoszkową, bielącą płótno; odwiedził chorą Jóźkę; nasłuchał się wyrzekań wójtowej; przyjrzał się w kuźni, jak kowal stalił kosy i nacinał ostrza sierpów; zajrzał i na ogrody, kaj pracowało najwięcej dzieuch i kobiet, a wszędy wielce byli mu radzi, witając przyjacielsko i patrząc na niego z niemałą dumą: boć lipeckie to było dziecko, więc jakby w krewieństwie ze wszystkimi.
A dopiero na samym ostatku wstąpił do Dominikowej; stara siedziała przed domem i przędła wełnę, dziwił się temu, gdyż oczy miała przewiązane.
— Palcami zmacam i też wiem, jaka nitka, cienka czy ogrubnia — tłumaczyła i, bardzo ucieszona z jego odwiedzin, zawołała na Jagusię, zajętą kajś w podwórzu.
Przyleciała zaraz, nieco ino rozdziana, bo tylko we wełniaku i w koszuli, ale, dojrzawszy Jasia, przysłoniła piersi rękami i, sczerwieniwszy się, kiej wiśnia, uciekła do chałupy.
— Jaguś, a wynieśno mleka, to może pan Jasio się przechłodzi!
Wyniesła pokrótce pełną doinkę i garnuszek, przybrana już w chusteczkę na głowie, lecz tak jakoś zesromana, że, kiej wzięła nalewać mleko, ręce jej