Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 247 —

Wrzało coraz głośniej, gdy Grzela wystąpił i powiedział śmiało:
— Na taką szkołę nie uchwalimy ani grosza.
— Nie uchwalimy! Nie chcemy! — wsparło go ze sto krzyków.
Naczelnik zmarszczył się groźnie.
Wójt struchlał, a pisarzowi jaże spadły z nosa okulary, jeno Grzela się nie strwożył, wparł w niego harde ślepie, chcąc jeszcze cosik dodać, gdy stary Płoszka wystąpił i, skłoniwszy się nisko, zaczął pokornie:
— Dopraszam się łaski wielmożnego naczelnika, co rzeknę, jako to po swojemu miarkuję: szkołę juścić uchwalić uchwalim, ale widzi się nama, co za dużo złoty i groszy dziesięć z morgi. Czasy teraz ciężkie i o grosz trudno! To jeno chciałem rzec.
Naczelnik nie odpowiedział, zatopiony w jakowychś dumaniach, że jeno kiej niekiej kiwnął głową jakby przytakująco i oczy przecierał, więc ośmielony tem wójt siarczyście przemawiał za szkołą; po nim i jego kamraty parły do tego samego, młynarz zaś pyskował najżarliwiej, nie zważając na ostre przycinki Grzelowych stronników, aż wreszcie zgniewany Grzela zawołał:
— Przelewamy jeno z pustego w próżne — i, upatrzywszy sposobną porę, przystąpił i śmiało spytał:
— A niby jaka to ma być ta nowa szkoła?
— Jak i wszystkie! — wyrzekł, otwierając oczy.
— To my akuratnie takiej nie potrzebujemy!
— Na swoją uchwalim i pół rubla z morgi, a na inszą ni szeląga.