Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 182 —

— A choćby do samej Hameryki! Poszłabyś za mną, Jaguś?
— A cóż to poczniesz ze swoją kobietą?
Zerwał się, kieby go kto biczem trzasnął.
— Prawdę pytam! Trutkę to jej zadasz, czy co?
Pochwycił ją wpół, przygarnął krzepko i, całując namiętnie po całej twarzy, jął prosić a molestować, by z nim jechała we świat, kajby już ostali razem i na zawsze. Sporo czasu mówił o swoich zamysłach i nadziejach, czepił się bowiem nagle tej myśle uciekania z nią, kiej pijany płota, i kiej pijany też plótł, ogarnięty gorączkowem wzburzeniem. Wysłuchała wszystkiego do końca i odrzekła z przekąsem:
— Zniewoliłeś me do grzechu, to rozumiesz, com już docna zgłupiała i uwierzę ci w bele bzdury...
Przysięgał na wszystko, jako świętą prawdę powieda; nie chciała już nawet słuchać i, wyrwawszy się z jego rąk, szepnęła:
— Ani mi się śni uciekać z tobą. Poco? Abo mi to źle samej? — Obtuliła się zapaską, rozglądając się uważnie. — Późno, muszę już bieżyć!
— Kajże ci pilno, nikto przecie z chałupy za tobą nie patrzy?
— Ale na ciebie pora. Już tam Hanka pierzynę wietrzy a wzdycha...
Rozżarł się na te słowa, kiej pies, i syknął urągliwie:
— Ja ci nie wypominam, kto tam na ciebie po karczmach wyczekuje...
— A jakbyś wiedział, co niejeden gotów czekać choćby do słońca, jakbyś wiedział! Sielnieś zadufany