Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 149 —

— Nieprawda! poręczył za nim w sądzie! — rzuciła przez okno.
— Kiej lepiej wiecie, to mówmy o czem drugiem... — zły był jak pies.
Antek powstał, przeciągając się sennie.
— To ci jeno rzeknę naostatku: puścili cię jeno do sprawy, prawda? zwiążesz się w cudze jenteresa, a wiesz to, jak cię zasądzą?...
Antek przysiadł zpowrotem i tak się srodze zamedytował, że kowal, nie doczekawszy się odpowiedzi, poszedł do domu.
Hanka kręciła się kole okna, raz po raz wyglądając na niego, nie dosłyszał, że ozwała się wkońcu lękliwie a prosząco:
— Pódzi, Jantoś, pora spać... Utrudziłeś się dzisia niemało...
— Idę, Hanuś, idę... — podnosił się ociężale.
Jęła się prędko rozdziewać, szepcąc pacierz roztrzęsionemi wargami.

— A jak me zasądzą na Syberję, to co? — myślał frasobliwie, wchodząc do izby.



V.


— Pietrek, przynieś no drewek — krzyknęła z przed domu Hanka, rozmamłana była całkiem i omączona przy wyrabianiu chleba.