Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 129 —

— To mi dopiero jadło — pokrzykiwał wesoło — kiełbasa galancie czujna. Po tem to człowiek poczuje jakąś wagę w żywocie. A to me paśli w tem kreminale, żeby ich wciorności.
— Dopieroś to się, chudziaku, namorzył głodem.
— Jakże, toć wkońcu już nic jeść nie mogłem.
— Powiadali chłopy, jak tam żywią, że pono pies jeno z głodu chyciłby się takiego jadła, prawda to?
— Juści co prawda, ale najgorsze, że trza było siedzieć zawarty. Póki było zimno, to jeszcze, ale skoro dogrzało słońce i zaleciało mi ziemią, to myślałem, co się już wścieknę. Pachniała mi wola lepiej, niźli ta kiełbasa. Jużem kraty próbował rwać, jeno co przeszkodziły.
— Prawda, co tam biją? — spytała lękliwie.
— A biją! Są tam bowiem i takie zbóje, które już z czystej sprawiedliwości powinny co dnia brać kije. Mnie się ta nie ważono tknąć ni palcem. Niechby jucha spróbował który, dałbym mu tabaki, no!
— Juści, ktoby cię ta przemógł, mocarzu, kto? — przyświarczała radośnie, wpatrzona w niego i czuwająca na najlżejsze skinienie.
Rychło się jednak uwinęli z jadłem i zaraz poszli spać do stodoły, kaj już naniesła im Hanka do sąsieka pierzyn i poduszek.
— Bójcie się Boga, toć stopimy się na skwarki — zaśmiał się Rocho.
Już nie odrzekła, ale, zawarłszy za nimi wrota, wtedy dopiero całkiem osłabła i uciekła na ogród do pielenia pietruszki. Rozglądała się chwilę dokoła i buch-