Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 115 —

— Źleście sobie poczęli z Jagusią! Już na was wniesła skargę, mogą was pokarać za samowolę i gwałt. Nie mieliście prawa jej ruchać, siedziała na swojem. Dopiero to będzie, jak Antek wróci, a was wsadzą! Z czystego przyjacielstwa wam radzę, załagódźcie tę sprawę! Zrobię, co jeno będę mógł, aby skargę odebrały ze sądu, ale krzywdę musicie sami odrobić.
Hanka wyprostowała się i rzekła prosto z mostu:
— Kogóż to bronicie, pokrzywdzonej czy swojej kochanicy?

Sypnął koniom takie baty, jaże z miejsca poniesły!



IV.


Ale przez takie przeróżne a ciężkie przejścia Hanka całkiem nie mogła zasnąć tej nocy, a przytem cięgiem się jej widziało, że słyszy czyjeś kroki w opłotkach, to na drodze, to nawet jakby pod samą chałupą. Nasłuchiwała z bijącem sercem, ale cały dom spał głęboko, nawet dzieci nie matyjasiły, noc była głucha, chociaż widnawa, gwiazdy zaglądały w okna, i niekiedy poszumiały drzewa, gdyż jakoś od samego północka podniósł się wiater, przedmuchując kiej niekiej.
W izbie było duszno i gorąco, zły fetor zalatywał od kacząt, nocujących pod łóżkami, ale Hance nie chciało się otworzyć okna, śpik już ją całkiem odszedł, parzyła ją pierzyna i poduszki zdały się rozpalone, kiej blachy, że jeno przewracała się z boku na bok,