Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/081

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 79 —

— Mówił, co gotów choćby jutro. Zgodzimy się na jedno, to zaraz odpisze, zaś potem omentra rozmierzy, co komu.
— To już po żniwach możnaby chycić się tej ziemi.
— A na jesieni obrobić, jak się patrzy.
— Mój Jezus, dopiero to pójdzie robota, no!
Pogadywali gwarnie, wesoło, jeden przez drugiego. Radość już ponosiła wszystkich, oczy strzelały mocą, hardość prostowała grzbiety i same ręce się wyciągały do brania tej ziemi upragnionej.
Niejeden już podśpiewywał z uciechy i krzykał na Żyda o gorzałkę, niejeden plótł trzy po trzy o działach, a każdemu roiły się nowe gospodarki, bogactwa i radoście. Bajdurzyli też, kiej pijani, śmiejąc się, bijąc pięściami w stoły a przytupując ogniście.
— Dopiero to w Lipcach nastanie święto!
— Hej, a jakie zabawy pójdą, a jakie muzyki!
— I wiela to weselisk odprawi się w zapusty!
— Dzieuch we wsi zabraknie!
— To se miesckich przykupiemy, nie stać to nas!
— Psiachmać, w same ogiery jeździł będę.
— Cichojta no — zawołał stary Płoszka, bijąc pięścią w stół — a to krzyczą, kiej żydy w szabas! Chciałem jeno pedzieć, czy aby w tej dziedzicowej obietnicy niema jakowego podejścia? Miarkujeta, co?
Przycichli, jakby ich kto znagła oblał zimną wodą, dopiero po chwili ozwał się sołtys:
— Ja też nie mogę wyrozumieć, la czego taki hojny?