Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom IV.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 43 —

wione długachnemi ławami, że skoro się jeno rozsiedli, zaraz podano gorzałkę i chleby.
Przepili godnie, w cichości a powadze, przegryźli coś niecoś i organista zaczął czytać książki sposobne, modlitwy, a potem zaśpiewali litanję za umarłego; wtórowali mu ochotnie i gorąco, przerywając jeno wtedy, kiej kowal puszczał flachę w nową kolejkę, a Jagustynka chleb roznosiła.
Kobiety zebrały się po drugiej stronie u Hanki; piły herbatę, pojadały słodki placek i pod przewodem organiściny zaśpiewały tak rzewnie i przejmująco, jaże kury zagdakały po sadzie. I tak ano, wspominając poczciwie nieboszczyka, naród pojadał, popijał, popłakiwał i śpiewał za jego duszę pobożne pieśnie, jak przystało w taką porę i za takiego gospodarza...
Stypa była suta, Hanka zapraszała serdecznie, nie żałując jadła ni napitku, gdyż w południe, kiej już niejeden jął się oglądać za czapą, podali kluski z mlekiem, a potem prażone mięso z kapustą i groch, szczodrze omaszczony.
— Drudzy takiego wesela nie wyprawiają! — szepnęła Bolesławowa.
— A mało nieboszczyk zostawił, co?
— Mają się czem pocieszać, mają.
— Gotowych pieniędzy też sporo chapnąć musieli...
— Kowal wyrzeka, co były, i pono się kajś podziały.
— Narzeka, a dobrze je musiał schować.