Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/445

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 443 —

uciekać, zabrakło mu sił i ziemia chwyciła za nogi, plątały go zboża, przytrzymywały brózdy, łapały twarde skiby, wygrażały drzewa, zastępujące drogę, rwały osty, raniły kamienie, gonił zły wiater, błąkała noc i te głosy, bijące całym światem:
— Ostańcie! Ostańcie!
Zmartwiał naraz, wszystko przycichło i stanęło w miejscu, błyskawica otworzyła mu oczy z pomroki śmiertelnej, niebo się rozwarło przed nim, a tam w jasnościach oślepiających Bóg Ociec, siedzący na tronie ze snopów, wyciąga ku niemu ręce i rzecze dobrotliwie:
— Pódzi-że, duszko człowiecza, do mnie. Pódzi-że, utrudzony parobku...
Zachwiał się Boryna, roztworzył ręce, jak w czas Podniesienia:
— Panie Boże, zapłać! — odrzekł i runął na twarz przed tym Majestatem przenajświętszym.
Padł i pomarł, w onej łaski Pańskiej godzinie.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Świt się nad nim uczynił, a Łapa wył długo i żałośnie...


KONIEC CZĘŚCI TRZECIEJ.