Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/401

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 399 —

Zrobili to prawie bezwolnie, a kiej znowu Szymek rozparł się na ławce i młodszy jął majdrować cosik pod blachą, stara rozkazała twardym głosem:
— Szymek, picie zanieś jałówce!
— Wynieście se sami, za dziewkę służył wama nie będę! — burknął hardo, rozpierając się na ławie jeszcze szerzej.
— Słyszałeś?! Nie doprowadzaj me do złości przy świętej niedzieli...
— Wyście też słyszeli, com rzekł: dajcie pieniędzy, a żywo!..
— Nie dam i żenić ci się nie przyzwolę! — buchnęła.
— I przez waszego przyzwoleństwa się obędę!
— Szymek, pomiarkuj się i ze mną nie zadzieraj!
Pochylił się naraz przed nią i pokornie podjął za nogi.
— Dyć was proszę, matko, dyć skamlę, jak ten pies!..
Łzy mu zalały gardło.
Jędrek też ryknął i dalejże matkę całować po ręku, obłapiać za nogi a molestować wraz z bratem.
Odgarnęła ich od siebie ze złością.
— Ani mi się waż przeciwić, bo cię wygonię na cztery wiatry!.. — krzyknęła, wytrząchając pięściami.
Ale Szymek już się nie uklęknął, matczyne słowa śmignęły go kiej biczem, że zakipiał, wyprostował się hardo i rodowa Paczesiów zawziętość buchnęła mu do głowy; postąpił na izbę i rzekł strasznie spokojnie, bodąc ją rozgorzałemi ślepiami: