Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/377

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 375 —

brała, a ze wszystkich rowów, miedz i brózd waliła spieniona woda.
Uspokoiło się dopiero pod sam wieczór, deszcz przeszedł i na zachód słońce się wykryło z za chmur czerwoną i promienistą kulą...
Lipce ożyły znowu, ludzie jęli wywierać drzwi i wyłazić na świat i dychać z lubością ochłodzonem powietrzem; pachniało wszyćko po deszczu, a już najbarzej młode brzózki i te mięty po ogródkach; przemiękła ziemia jakby się rozpaliła w słońcu; gorzały kałuże po drogach, błyszczały liście i trawy, paliły się spienione wody, spływające z radosnym bełkotem do stawu.
Leciuchny wiaterek przegarniał pochylone zboża i rzeźwość mocna i weselna biła od borów i pól i przenikała duszę, że już dzieci z wrzaskiem brodziły po rowach i roztokach, ptaki ćwierkały w gąszczach, psy ujadały, księże perliczki darły się na płotach, a wszystkie opłotki, drogi, chałupy i obejścia zadzwoniły przekrzykami i rozmowami, nawet już tam kajś kole młyna zawiodła któraś piosneczkę:

Deszczyk rosi, zrosi me, zrosi me —
Moja Maryś, nocuj me, nocuj me!

Zaś od pola, wraz z rykiem stad spędzanych, darły się jazgotliwe, prędkie śpiewki pasterek:

Powiedziałeś, że mnie weźmiesz
Skoro żytko, jarkę zeżniesz;
A tyś zeżon i owiesek —
Teraz szczekasz kieby piesek —
Oj dana, da dana!..