Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/345

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 343 —

złote, spienione strugi, jaże polały się te trele perliste, te kląskania cudne i te lube, rzewliwe zawodzenia, zaś niedaleko, ze zbóż, ozwały się też pana Jackowe skrzypice, przywtarzając ludziom tak słodko, cichuśko a przejmująco, jakby to te żytnie, rdzawe kłosy dzwoniły o się, to złote niebo, lebo przyschła ziemia taką pieśnią zagrała majową.
I już wraz śpiewali wszystkie, i naród, i ptaszkowie, i skrzypice, a kiej na to oczymgnienie ustawali, kiej słowiki tak się zaniesły, aże cichło, a struny jakby tchu nabierały, wtedy nieprzeliczony żabi chór podnosił rechotliwe głosy i grał zgodliwym skrzekiem i nukaniem przeciągłem.
I tak już szło naprzemiany.
Długo się owo nabożeństwo ciągnęło, jaże kowal zaczął przyśpieszać, wydzierał się mocno, nad drugiemi górując, a często wołał za siebie:
— Pośpieszajta się, ludzie... — że to opóźniali się z nutą niektóre.
A nawet raz huknął na Maciusia Kłębowego:
— Nie drzyj się, jucho, boś nie za bydłem!
Że zgodliwie już poszło, i głosy podrywały się razem, kiej te stada gołębie i krążąco, zwolna unosiły się ku niebu ciemniejącemu.

„Dobranoc, wonna lilija!
Dobranoc!
Niepokalana Maryja!
Dobranoc!“