Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 299 —

Lipce ścichły pokrótce, młyn nie turkotał, kuźnia stała zamknięta i drogi docna opustoszały, bo kto ostał, dłubał cosik w obejściach i na ogrodach za chałupami.
Tereska, sielnie sfrasowana, wróciła do domu.
Mieszkała za kościołem, pobok Mateusza, w chałupinie o jednej izbie z półsionką, gdyż drugą przy działach brat oderznął i przeniósł na swój grunt, że kiej rozcięte w poprzek żebra sterczały przepiłowane ściany i dach, przypierające do okopconego komina.
Dojrzała ją z proga Nastka, że to ino wąski sadek ich dzielił.
— No cóż? co ci wyczytał? — zawołała, biegnąc ku niej.
Tereska z przełazu opowiadała, co ją spotkało.
— A może by organista przeczytał?.. pisane musi poredzić.
— Juści co poredzi, ale jak tu z gołemi rękoma iść do niego?
— Weź parę jajków.
— Matka wszystkie ponieśli do miasta; kacze ino zostały.
— Nie turbuj się: weźmie on i kacze.
— Poszłabym, a czegoś się boję! Bym to wiedziała, co tu napisane! — Wyjęła z za gorsu list od męża, któren był jej wójt przywiózł wczoraj wieczorem z kancelarji. — Co tam może stoić?
Nastka wzięła jej z rąk zaczerniony papier i, przykucnąwszy pod przełazem, rozpostarła go na kolanach i znowu z niemałym trudem próbowała odczytywać.