Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 246 —

wsi jak Lipce! A które to wpodle drepcą? — bo nie poredzę po samym głosie rozeznać!
— Marysia Balcerkówna!.. Nastka Gołębiów!.. Ulisia Sołtysowa!.. Kłębowa Kasia!.. Sikorzanka Hanusia! — wołały wszystkie.
— Ho! ho! sam-ci to kwiat pannowy wyszedł! Widzi mi się, co wam było pilno do parobków, a dziadem musita się kontentować!.. he?
— A nieprawda! po ojców wyszlim — zawrzeszczały.
— Loboga, dyć ślepy jestem, ale nie głuchy! — aż baranicę głębiej nacisnął.
— Powiedziały we wsi, że już idą, tośmy wyleciały naprzeciw!
— A tu nikaj nikogo!
— Jeszcze zawcześnie; dobrze, by na połednie zdążyli gospodarze, bo chłopaki to może i do wieczora nie ściągną...
— Jakże, razem ich puszczą, to i razem przyjdą!
— A może się w mieście zabawią? mało to tam pannów?.. cóż to im za niewola do waju się śpieszyć?.. he! he! — przekomarzał się śmiejący.
— A niech się zabawią! nikto za nimi nie płacze!
— Juści, w mieście nie brakuje tych, co w mamki poszły, albo w piecach u Żydów palą... takie będą im rade — szepnęła chmurnie Nastusia.
— Któren mieskie wycieruchy przekłada, o takiego żadna nie stoi!
— Dawnoście, dziadku, w Lipcach nie byli? — zagadnęła któraś.