Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 223 —

— Kto się spije, ten się sam najlepiej we świnię przemienia.
— Hale, a ten gospodarz z Modlicy, co to łoni na odpuście beł, nie łaził to na czworakach, nie szczekał?..
— Zły go opętał, przecie dobrodziej wypędzali z niego djabła.
— Jezu, że to są na świecie takie sprawy, jaże skóra cierpnie!..
— Bo złe wszędy się czai, jak ten wilk kole owiec.
Trwoga wionęła przez serca, że skupiły się barzej, a Witek rozdygotany strachem, cicho szepnął:
— A u nas też cosik straszy...
— Nie pleć bele czego! — powstała na niego Jagustynka.
— Śmiałbym to, kiej chodzi cosik po stajni, obroków przysypuje, konie rżą... i za bróg chodzi, bo widziałem, jak Łapa tam leciał, warczał, kręcił ogonem i łasił się, a nikogoj nie było... To pewnikiem Kubowa dusza przychodzi... — dodał ciszej, oglądając się na wszystkie strony.
— Kubowa dusza! — szepnęła Jóźka, żegnając się raz po raz.
Zatrzęsły się wszystkie, mróz przeszedł kości, a kiej drzwi jakieś skrzypnęły, zerwały się z krzykiem. To Hanka stanęła w progu.
— Pietrek, a kaj te Cygany stoją?
— Mówili w kościele, że siedzą w lesie za Borynowym krzyżem.