Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 205 —

— Bo idzie z rodu, któren się gorzałki nie wyprzysięgał — ozwał się Jambroży.
Chłopak piszczał i majdał kulasami na pierzynie, Dominikowa przetarła mu wódką oczy, usta i czoło i dopiero go Hance przystawiła do piersi. Przypiął się kiej smok i ścichnął.
Hanka dziękowała serdecznie kumom, całując się ze wszystkiemi, a przepraszając, że chrzciny nie takie, jak być powinny Borynowego dziecka.
— Urodzicie za rok czwartego, poprawim sobie wtedy i odbijem! — żartował wójt, ocierając wąsy, bo już kieliszek szedł ku niemu.
— Chrzciny bez ojca, to jakby grzech bez odpuszczenia — ozwał się niebacznie Jambroży.
Rozpłakała się na to Hanka, aż kobiety jęły do niej przepijać na pocieszenie i w ramiona brać, że utuliwszy żałoście, zapraszała, by się do jadła brali, gdyż jajecznica na kiełbasie już pachnęła z michy.
Jagustynka czyniła przyjęcie, bo Jóźka przyśpiewywała dzieciątku, usypiając je w dużej niecce, że to u starej kołyski biegunów brakowało.
Długo skrzybotały łyżki, a nikto słowa nie wypuścił.
Że zaś dzieci do sieni się naszło i coraz to głowiny do izby wtykały, wójt rzucił im przygarść karmelków, iż z piskiem a bijatyką wytoczyły się przed dom.
— Nawet Jambroż zapomniał języka w gębie! — zaczęła Jagustynka.
— Bo se po cichu miarkuje, że chłopakowi gospodarkę trza szykować i dzieuchę.