Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 194 —

— I to wszystko prawda, co tam pokazane? — przystanęła.
— Wszystko, Jaguś, wszystko.
— Jezu, takie wody wielgachne, takie światy, że uwierzyć trudno.
— Są, Jaguś, są! — szeptał coraz ciszej, zaglądając jej w oczy z tak bliska, że wstrzymała oddech, dreszcz ją przeszedł i podała się piersiami naprzód, czekała, iż ją obejmie i do pnia przyprze, jaże ramiona się jej ozwarły i gotowa się była dać, ale Jasio odsunął się śpiesznie.
— Muszę iść prędzej, dobranoc Jagusi! — i poleciał.
Z dobry pacierz przestojała, nim się poredziła ruszyć z miejsca.
— Urzekł me, czy co! — myślała, wlekąc się ociężale, mąt jakiś miała w głowie, ciągotki ją rozbierały.
Wieczór się robił, światła błyskały tu i owdzie, a z karczmy roznosiło się granie i przytłumione rozmowy.
Zajrzała przez okno do izby rozświetlonej: pan Jacek stojał w pośrodku i rznął na skrzypkach, zaś przed szynkwasem kolebał się Jambroży, krzykliwie cosik rozpowiadał komornicom, często po kieliszek sięgając.
Naraz ktosik ją wpół krzepko ujął, że krzyknęła, kurcząc się i wydzierając.
— Przydybałem cię i nie puszczę... napijem się ździebko... pódzi... — szeptał wójt, nie zwalniając z pazurów i pociągnął ją bocznemi drzwiami do alkierza.