— Po dziadku dodziera buciarów.
— Kamizelę ma ze wsypy, co ją to świnie podarły.
Leciały słowa kiej grad wraz ze śmiechem; śmiał się zarówno i skoczył, by Nastkę wpół ująć, ale mu któraś podstawiła nogę, że runął jak długi pod ścianę, nie mogąc powstać, bo go wciąż popychały.
— Dajta mu spokój, jakże... — przyciszała Jóźka, pomagając mu wstać, bo choć niedojda, gospodarskim był synem i jej powinowatym przez matkę.
A potem zabawiali się w ślepą babkę.
Jaśka na nią obrały i, zawiązawszy mu oczy, ustawiły go wprost ganku, rozbiegając się naraz z krzykiem na wsze strony, kiej wróble. Pogonił za niemi z rozczapierzonemi rękoma, natykając się co trocha na płoty i ściany; kierował się za śmiechami, ale niełacno którą przychwycił, bo śmigały kole niego kiej jaskółki, potrącając w przelocie, że zatętniało przed chałupą, jakby to stado źrebaków przeganiał po grudzi, a piski, wrzawa, śmiechy się zatrzęsły, aż na całą wieś się rozlegało.
Mrok już gęstniał, zorze się dopalały i zabawa trwała w najlepsze, kiej naraz w podwórzu buchnął wrzask kurzy.
Jóźka poleciała tam w te pędy.
Witek stojał pod szopą, chowając cosik za siebie, a Gulbasiak przywarował za pługami, że mu ino łeb się bielił.
— Nic, Józia... nic... — szeptał pomieszany.
— Kuręście dusili... pióra jeszcze ano lecą...
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.
— 171 —
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/a/a3/W%C5%82adys%C5%82aw_Stanis%C5%82aw_Reymont-Ch%C5%82opi_Tom_III.djvu/page173-646px-W%C5%82adys%C5%82aw_Stanis%C5%82aw_Reymont-Ch%C5%82opi_Tom_III.djvu.jpg)