Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 169 —

że do dworu na bal, a zaraz po jego wyjeździe organisty z całym domem walili w goście do młynarzów; Jasio wiódł matkę sielnie zestrojoną i wesoło pozdrawiał dzieuchy, wyzierające z opłotków.
Zmierzch się roztrząsał cichy po ziemiach, słońce zaszło i zorze się rozlewały coraz szerzej, że z pół nieba stanęło w krwawych ogniach, kieby tem zarzewiem przysypane, wody się krwawo zatliły i szyby rozgorzały, od miasta zaś coraz więcej nadjeżdżało wozów i coraz rozgłośniej wrzały krzyki przed domami.
Hanki jeno nie było widać, ale mimo to przed chałupą gwarno było i wesoło; dzieuch rówiesnych naszło się do Jóźki, że kiej te szczygły świergotliwe obsiadły przyźbę i ganek, zabawiając się prześmiechami z Jaśkiem Przewrotnym, któren przyleciał za Nastusią, choć go ta już całkiem odpędzała od siebie, na kogo innego rachując. Jóźka ugaszczała je, jak ino mogła, plackiem jajecznym a kiełbasą.
Nastusia rej wiedła, jako najstarsza i że to najbardziej się przekpiwała z chłopaka, co to był niezguła, a siarczystego parobka chciał udawać. Stojał właśnie przed wszystkiemi, w pasiastych portkach, w nowym spencerku i w kapelusie nabakier, ujął się pod boki, a ze śmiechem powiadał:
— Musita o mnie stoić, bo sam jeden parobek we wsi!
— Nie bój się: za krowami dyrdać ma kto jeszcze!
— Pokraka jedna, do skrobania ziemniaków sposobny!