Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 161 —

— Zaraz choćby, po śniadaniu.
— Jagustynka chciała się z wami zabrać do miasta — wtrąciła Jóźka.
— Przyjdzie na czas, to pojedzie; czekać nie będę.
— Obroków to wziąć?
— Na jeden popas, wieczorem wrócimy.
I znowuj jedli, aż niejednemu ślepie wyłaziły z onej lubości, twarze czerwieniały i sytność rozpierała serca gorącem i głęboką radością. Wolniuśko pojedali, nadziewając się z rozmysłem, by jak najwięcej zmieścić i jak najdłużej czuć w gębie smakowitości. Dopiero kiej Hanka się podniesła, wzięli się też dźwigać od mich z dobrą już wagą w kałdunach, a Pietrek z Witkiem, czego byli nie dojedli, do stajni ponieśli z sobą.
— Szykujże zaraz konie! — zarządziła Hanka i, przyrychtowawszy la męża tobół święconego, co go ledwie uniesła, odziewać się jęła do drogi.
Już ano konie czekały przed chałupą, kiej wpadła zadyszana Jagustynka.
— Mało co nie czekałam na waju!..
— Toście już po święconem? — westchnęła żałośnie, pociągając nosem.
— Znajdzie się jeszcze la was, siadajcie, przegryźcie co niebądź...
Juści, nie potrza było wygłodzonej biedoty przyniewalać, przypięła się do jadła, kiej wilk, i zmiatała, co jeno było na podorędziu.
— Pan Jezus wiedział, na co świńtucha stworzył!— szepnęła, podjadłszy nieco. — Jeno to dziwna,