Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 148 —

Michał organistowy niósł za nim miednik z wodą święconą i kropidło.
Hanka wyszła go przyjmować aż na drogę.
Śpieszył się, wpadł prędko do chałupy, odmówił modlitwę, pokropił dary Boże i zajrzał w siną, obrosłą twarz Borynową.
— Bez zmiany? co?
— A juści, rana się prawie zagoiła, a im nic nie lepiej.
Zażył tabaki, powlókł oczyma po kupiących się przy progu i w sieniach.
— Gdzie to ten chłopiec, który mi sprzedał bociana?
Jóźka wypchnęła z pod komina na środek zawstydzonego Witka.
— Naści dziesiątkę, udał ci się: tak kury goni z ogrodu, że ni jedna nie zostaje!... A jutro które do mężów idą?
— Z pół wsi się wybiera!
— To dobrze, byle tylko zgodnie i cicho, a na rezurekcję przychodzić, o dziesiątej zacznę, mówię: o dziesiątej! A śpijcie w kościele, to Ambrożemu każę wyprowadzić! — dodał groźnie, wychodząc powoli.
Ruszyli z nim całą gromadą, odprowadzając do młynarzów.
A Witek, pokazując Jóźce miedzianą dziesiątkę, szepnął ze złością:
— Niedługo będzie mój bociek księże kury płoszył, nie!...