Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 131 —

się jeno poradziło naprędce wydostać z pod rumowisk ze statków i pościeli. Hanka aż parobka swojego przyzwała do pomocy, a wkońcu i Rocho nadszedł, raźno zabierając się do pomagania, że, nim przedzwonili południe, Weronka już była osiedlona na nowem pomieszkaniu.
— Komornica teraz jestem, dziadówka prawie! Cztery kąty i piec piąty, ani obrazu nawet, ni jednej całej miski! — wyrzekała gorzko, rozglądając się.
— Obraz ci jaki przyniesę, a i statków co ino najdę zbędnych. Stacho wrócą i chałupę przy ludzkiej pomocy rychło podźwigną, że nie ostaniesz tak długo... — uspokajała ją Hanka poczciwie. — A kaj to ociec?
Chciała go zabrać do siebie.
Stary ostał przy rumowiskach, w progu ano siedział, opatrując bok pieskowi.
— Zbierajcie się ze mną, u Weronki na nowem ciasno, a u nas przecie znajdzie się la was kąt jakiś.
— Nie póde, Hanuś... juści... ostanę... urodziłem się tutaj, to i zamrę.
Co się go naprosiła, co mu się naprzekładała, nie chciał i nie.
— W sieni se legowisko wyszykuję... juści... a jeśli każesz... to do waju jeść przyjdę... dzieci ci zato przypilnuję... juści... Pieska ino zabierz, bok mu skaleczyło... juści... stróżować ci będzie... czujny wielce.
— Zwalą się ściany i jeszcze was przygniecie! — prosiła, przekładając.
— I... dłużej przetrzymają niźli człowiek niejeden... Pieska weź...