Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/090

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 88 —

Głęboką nieprzenikliwość miała w oczach.
— Wamby wyśpiewał, byście go ino mądrze za język pociągnęli.
— Niech ino mu rozum przyjdzie, popróbuję wypytać...
— Byście mądrą byli i język za zębami trzymali, to o tem, gdyby się pieniądze znalazły, możem ino na spółkę wiedzieć. Znalazłby się większy grosz, toby było łacniej i Antka wykupić z kreminału... a poco drugie wiedzieć mają?.. Jagna ma dosyć zapisu... i możnaby też na proces mieć, by jej te morgi wyprawować... A Grzeli mało to posyłali do wojska! — szepnął, nachylając się do niej.
— Prawdę mówicie... juści... — jąkała, strzegąc się, by z czem się nie wyrwać.
— Rachuję, że musiał kaj w chałupie schować... jak uważacie?
— Wiem to, kiej mi o tem ni słówkiem nie natrącił?..
— O zbożu wam cosik wczoraj prawił... nie baczycie to? — podsuwał.
— Juści, że o siewach wspominał.
— I o beczkach cosik powiadał — przypominał, nie spuszczając z niej oczu.
— Jakże! boć w beczkach stoi zboże do siewu! — zawołała, niby nie rozumiejąc.
Zaklął zcicha, ale się teraz utwierdzał coraz bardziej, że ona coś wie; wyczytał to z jej twarzy zamkniętej i z oczu zbyt przyczajonych i trwożnych.
— A com waju zawierzył, nie rozpowiadajcie...