Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/079

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 77 —

bić! Księża dopiero po śniadaniu wezmą się do spowiedzi. Ale też ziąb dzisiaj, jaże kości truchleją! — wykrzyknął żałośnie.
— Zęby w ogniu suszą i na ziąb narzekają! — zdziwiła się Jóźka.
— Głupia: na wnątrzu zimno, jaże mi ten drewniany kulas stergnął.
— Zaraz naszykują wama rozgrzywkę. Józia, namocz duchem śledzie.
— Dajcie, jakie są, jeno sporo gorzałką zalać, to galanto sól wyciągnie.
— A wy zawdy po swojemu, by o północku w kieliszki zadzwonili, wstaniecie radzi na pijatykę — zauważyła złośliwie Jagustynka.
— Prawda wasza, babciu, ale widzi mi się, że wama cosik ozór skiełczał, i radzibyście go też w gorzałce pomoczyć, co? — śmiał się, zacierając ręce.
— Jeszczebyś me, stary zbuku, nie przepił.
— Ludzi coś mało ciągnie do kościoła — przerwała im Hanka, wielce nierada tym przymówkom do gorzałki.
— Bo wczas, jeszcze się zlecą, w dyrdy bieżyć będą, wytrząchać grzechy.
— I polenić się, co nowego posłyszeć i świeżych grzechów nabrać...
— Od wczoraj już się dzieuchy szykowały — pisnęła skądciś Józia.
— Juści, bo im przed swoim dobrodziejem wstyd — dogadywała stara.