Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/072

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 70 —

wciąż rozmyślając nad Borynowemi słowami, a co trocha zaglądając na drugą stronę...
Ale cóż?.. niesposób teraz było w komorze szukać: Jagna siedziała w izbie, układając świąteczne szmaty we skrzyni.
— Pietrek, a przestań, przecież to już prawie wielki poniedziałek, a ten dudli a dudli, grzech!
Zgromiła, tak roztrzęsiona w sobie, że jej się płakać chciało. Juści że przestał, i wszyscy przyszli do izby.
— O tym dziedzicowym bracie, głupim Jacku mówimy — objaśniała któraś.
Nie mogła jednak wyrozumieć, o czem mówią, gdyż psy zaczęły coś głośno szczekać w opłotkach, aż znowu wyjrzała, podszczuwając jeszcze. Łapa rzucił się zajadle w sad...
— Huzia go, Łapa!.. Weź go, Burek!.. Huzia!..
Ale psy zmilkły nagle i, powróciwszy, skamlały radośnie.
I nie jeden raz tego wieczora było tak samo, że wstało w niej jakieś strachliwe podejrzenie.
— Pietrek, a zawrzyj wszystko na noc, bo musi być, ktosik tu penetruje, a swój, że psy nie chcą docierać.
Rozeszli się wnet wszyscy, i wkrótce śpik ogarnął cały dom, jeno Hanka poszła jeszcze sprawdzić, czy drzwi pozawierane, a potem długo stojała pod ścianą, trwożnie nasłuchując...
— We zbożu... to juści w którejś z beczek... By ino me kto nie ubiegł!..