i wpadł do sadu i, przebrawszy się chyłkiem pod szczytowe okno, przywarł pod niem nasłuchiwać, bo jak raz tam dotykały głowy łóżka, że przez szyby można było posłyszeć coś niecoś.
— Siądź przy mnie...
Rozkazał stary po jego wyjściu.
Juści, że przysiadła na brzeżku, ledwie płacz powstrzymując.
— W komorze znajdziesz nieco grosza... schowaj, by ci go nie wydarli...
— Gdzie?
Trzęsła się już ze wzruszenia.
— We zbożu...
Mówił wyraźnie, odpoczywając po każdem słowie, a ona, tłumiąc strach jakiś, cała była w jego oczach, świecących dziwnie.
— Antka broń... pół gospodarki sprzedaj, a nie daj go... nie daj... twoje...
Nie skończył już, posiniał i zwalił się na pościel, oczy mu przygasły i zasnuły się mgłą, bełkotał jeszcze cosik i jakby próbował się podnieść.
Hanka zakrzyczała ze strachu, przybiegli wnet kowalowie, cucili, wodą zlewali, ale już nie oprzytomniał, i jak przódzi leżał drętwy, nieruchomy, z otwartemi oczyma, daleki od tego, co się przy nim działo.
Długi czas przesiedzieli przy nim, kobiety płakały cicho, a nikto nie rzekł i słowa; zmierzch już zapadał, izba pogrążała się w cieniach, kiej wyszli społem na dzień dogasający, że już jeno w stawie tliły się resztki zórz zachodnich.
Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/070
Ta strona została uwierzytelniona.
— 68 —
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/a/a3/W%C5%82adys%C5%82aw_Stanis%C5%82aw_Reymont-Ch%C5%82opi_Tom_III.djvu/page70-646px-W%C5%82adys%C5%82aw_Stanis%C5%82aw_Reymont-Ch%C5%82opi_Tom_III.djvu.jpg)