Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/068

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 66 —

— Spotkasz ich, to przypędź, niechby z szopy koryto przynieśli przed chałupę, trza je będzie rankiem wyparzyć.
Jóźka rada, że mogła się wyrwać na wieś, pognała do Nastki, by spólnie poszukać Jambroża.
Ale Hanka nie wybrała się do karczmy, zaraz bowiem przywlókł się jej ociec, stary Bylica, więc dała mu podjeść nieco, opowiadając radośnie, co był Rocho przywiózł od Antka, i nie skończyła wszystkiego, kiej wpadła z krzykiem Magda:
— Chodźcie prędzej, ojcu cosik jest!
Jakoż Boryna siedział na kraju łóżka, rozglądając się po izbie. Hanka przypadła ku niemu trzymać, aby nie zleciał, a on wodził oczyma po niej, wlepiając je naraz we drzwi, któremi właśnie kowal wchodził niespodzianie.
— Hanka!
Powiedział wyraźnie i mocno, aż struchlała w sobie.
— Dyć jestem. Nie ruchajcie się ino, doktór wzbrania — szeptała zestrachana.
— Co tam na świecie?
Głos miał rozbity, obcy jakiś.
— Zwiesna idzie, ciepło... — jąkała.
— Wstali to?.. czas w pole...
Nie wiedzieli, co rzec, spoglądając na siebie; ino Magda ryknęła płaczem.
— Swojego bronić! nie dajta się, chłopy!
Krzyczał, ale słowa mu się rwały, jął się trząść i gibać w Hanczynych ręku, że kowalowie chcieli ją