Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 43 —

Mało to swoich miała frasunków, by się jeszcze cudzem turbować!..
Właśnie wspomniało się jej o Jagnie, z którą wiedła zażartą, milczącą i nieustępliwą wojnę, o Jagusi, której samo przypomnienie było jako to żgnięcie w serce, że i teraz poderwała się z miejsca, żegnając się śpiesznie a bijąc w piersi na dokończenie pacierza.
Zeźliła się jeszcze bardziej, iż w chałupie spali, a i w podwórzu było cicho.
Skrzyczała Witka, spędziła z barłogu Pietrka, dostało się przytem i Jóźce, że słońce na chłopa, a ona się wyleguje.
— Jeno z oka spuścić na ten pacierz, a wszystkie po kątach śpią!
Mamrotała, rozpalając ogień na kominie.
Wywiedła dzieci na ganek i, wetknąwszy im po glonku chleba, przywołała Łapy, by się z niemi zabawiał, a sama poszła zajrzeć do Boryny.
Ale na ojcowej stronie było jeszcze całkiem cicho, że ze złością huknęła drzwiami; nie przebudziło to Jagny, stary zaś tak samo leżał, jak go była ostawiła wieczorem: na pasiato-czerwonej pościeli leżała jego sina, obrosła twarz, wychudła i tak zmartwiała, że podobien się stał do onych świątków w drzewie rzezanych; otwarte szeroko oczy patrzyły przed się nieruchomo, nic zgoła nie widzące, głowę miał owiązaną szmatami, a rozwiedzione szeroko ręce zwisały martwo, kiej te nadrąbane gałęzie.
Poprawiła mu pościeli, strzepując pierzynę bardziej na nogi, że to gorąco było w izbie, a potem na-