Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom III.djvu/013

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 11 —

wiarę na lepszą dolę, na obfitsze zbiory i na tę wytęsknionej szczęśliwości godzinę...
Ziemia się rozdzwaniała życiem, kieby ten dzwon umarły, gdy mu nowe serce uwieszą, serce ze słońca uczynione, że bije górnie, dzwoni, huczy radośnie, budzi struchlałe i śpiewa takie rzeczy i sprawy, takie cuda i moce, aże serca biją do wtóru weselnego, aże same łzy leją się z oczu, aże dusza człowiekowa zmartwychwstaje w nieśmiertelnych mocach i klęczący ze szczęścia ogarnia sobą oną ziemię, ów świat cały, każdą grudkę napęczniałą, każde drzewo, każden kamień i chmurę każdą, wszystko ano, co uwidzi i co poczuje...
Tak-ci to i czuła Agata, kusztykając zwolna i żrąc spragnionemi oczyma tę ziemię kochaną, tę ziemię świętą, że szła jak pijana.
Aż dopiero, gdy sygnaturka zaświegotała na Lipieckim kościele, kiej ten ptaszek, zwołujący na modlitwę, ocknęła stara znagła, padając na kolana.
...iżeś swoją świętą przyczyną sprawił, jakom powróciła...
...iżeś, Panie, pokazał miłosierdzie nad sierotą...
Mogła to mówić! kiej łzy, jako ten deszcz rzęsisty, zalały jej serce i spływały po wynędzniałej twarzy, że jeno mamrotała cosik, a tak się trzęsła w sobie, że ani weź naleźć różańca, ni tych słów pacierza, które się rozsuły po duszy palącą rosą, to porwała się z mocą i poszła, pilnie patrząc po polach i powiadając na głos jakie słowo modlitwy, przypomniane znagła...
Że zaś dzień był już duży i mgły całkiem spadły, Lipce jawiły się przed nią jakby na dłoni. Leżały nieco