Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/327

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 327 —

ciebie, bez to, żem cię miłował, rozumiesz, bez to! Za cóż to mnie ksiądz wypomniał i wygnał z kościoła kiej zbója, za ciebie! Za cóż to wieś cała mnie odstąpiła, kiej parszywego, za ciebie! Wycierzpiałem wszyćko, przeniosłem, nawet i na to nie pomstowałem, że ci stary mojego rodzonego grontu zapisał tylachna... A tobie się już mierzi ze mną, wywijasz się kiej ten piskorz, cyganisz, uciekasz, bojasz się mnie i patrzysz na mnie jak wszystkie, kiej na tego mordownika i najgorszego!
Innego ci już potrza, innego, radabyś, by parobki za tobą ganiały kiej te psy na zwiesnę, ty!.. — krzyczał zapamiętale i te wszystkie krzywdy, złoście, jakiemi się karmił oddawna, jakiemi jeno żył, zwalał na jej głowę, ją winił o wszystko, ją przeklinał zato, co przecierpiał, aż wkońcu brakło mu już głosu i taka go złość porwała, że rzucił się do niej z pięściami, ale opamiętał się w ostatniej chwili, pchnął ją tylko na ścianę i śpiesznie poszedł.
— Jezus mój, Jantoś! — krzyknęła z mocą, zrozumiawszy znagła, co się stało, ale nie nawrócił, rzuciła się za nim z rozpaczą, zabiegła drogę i czepiła mu się szyi, to ją oderwał od siebie kiej pijawkę, rzucił na ziemię i bez jednego słowa poleciał, a ona padła z płaczem okropnym, jakby się świat cały nad nią zawalał.
Dopiero w dobre parę pacierzy przyszła niecoś do siebie, nie mogąc jeszcze wyrozumieć wszystkiego, to jeno czuła okropnie, że stała się jej krzywda, stała się jej straszna niesprawiedliwość, iż serce rozpękało z bólu, dusiła się w sobie i chciało się jej krzyczeć ze