Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom II.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 291 —

zapachy przepalonego szmalcu, prażonych mięsiw i jensze, barzej jeszcze jątrzące ślinę smaki.
Niedźwiedniki włóczyły się znowu od chałupy do chałupy ze swojemi cudakami, że wciąż a coraz w innej stronie buchały wrzawliwe głosy chłopaków.
Wieczorem zaś, po kolacji, zrobili muzykę w karczmie, na którą, kto żyw i ruchał nogami, pośpieszył, nie bacząc na deszcz ze śniegiem, jaki zaraz o zmierzchu padał.
Zabawiano się ze wszystkiego serca, ile że to ostatni raz przed wielkim postem. Mateusz grał na skrzypicy, do wtóru mu przebierał na fleciku Pietrek, Borynów parobek, a przybębniał Jasiek Przewrotny.
Hulano ochotnie jak mało kiedy i dopóźna, dotela, póki dzwon na kościele nie uderzył na znak, że to już północ i zapustom koniec; wnet zmilkły muzyckie głosy, zaprzestano tańców, dopito śpiesznie flach i kieliszków, i naród się cicho rozchodził, że ostał jeno Jambroży, niezgorzej napity, bo swoim zwyczajem jął przed karczmą wyśpiewywać.
Tylko w chałupie Dominikowej błyszczało światło dopóźna, powiadali, że do drugich kurów, bo siedział tam ano wójt ze sołtysem i zgodę czynili między Jagną a Boryną...
Wieś już dawno spała, cichość objęła świat, bo deszcz jakoś z północka ustał, a oni jeszcze radzili...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Jeno w Antkowym domu nie było cichości, ni spokojnego śpiku, ni wesołych ostatków.