Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 310 —

— A bom to nie gospodyni! Idźcie-no do izby, Gulbas z Szymonem czegoś odęci siedzą i mało co pojadają. Przepijcie do nich!..
Juści, że jej słuchał i robił, co chciała! A Jagusi było dziwnie wesoło na duszy i ochotnie. Gospodynią się poczuła i nie byle jaką, panią prawie, to i rządy same jej jakoś w ręce szły, a z niemi i powaga w niej rosła i harność, pełna mocy a spokojności! Nosiła się po izbach swobodnie, doglądała wszystkiego bystro i tak mądrze kierowała, jakby już niewiada od kiela na swojem gospodarzyła.
— Jaka jest, wnet stary rozpozna i jego to rzecz, ale widzi mi się, że gospodyni będzie z niej sielna — szepnęła Ewka do Jagustynki.
— Mądra i Kaśka, jak pełna faska! — odparła przekąśliwie. — Będzie tak, póki jej stary nie obmierznie, od kiela nie zacznie ganiać za parobkami...
— Tego nie zrobi, ino że Mateusz jest w odwodzie, nie poniecha jej przecież.
— I... poniecha! zmusi go do tego ktoś drugi, zmusi...
— Boryna?
— Hale, Boryna! jest ktoś mocniejszy od obu... jest...niech-no ten czas nadejdzie, a zobaczycie sami... — uśmiechnęła się chytrze. — Witek, odegnaj-no psa, bo szczeka, aż uszy bolą, i rozpędź tych chłopaczysków, szyby jeszcze powygniatają i ogacenie rozniesą.
Witek skoczył z batem, pies umilkł, ale rozległy się piski i tętent uciekającej wrzaskliwie gromady; ode-