Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 296 —

— Jakie to zmyślne juchy! — szeptał. — Takiemu ptaszkowi, a Pan Jezus rozum daje, że wie, gdzie pożywienie znaleźć. Cicho, Łapa, niech się pożywią i wspomogą biedoty, bo i na nich zima przyjdzie. — Przyciszał, bo pies skoczył wypędzać rabusiów.
Świnie zaczęły kwiczeć w podwórzu i cochać się o węgły, aż stajnia drgała, a potem jęły wtykać w drzwi długie, obłocone ryje i pokwikiwać.
— Wypędź Łapa. Dziadaki jedne, wszystkiego im zawżdy mało!
Po nich kury zakrzekorzyły przed progiem, a wielki, czerwony kogut ostrożnie zaglądał, cofał się, bił skrzydłami i krzykał, aż zuchwale wskoczył za próg, do kobiałki pełnej obroku, a za nim reszta, ale nie zdążyły się jeszcze najeść, bo wnet nadciągnęły rozgęgane gromadą gęsi, z sykiem migotały w progu czerwone dzioby i chwiały się białe, powyciągane szyje.
— Wygoń, piesku, wygoń! Swarzą się juchy, kiej te baby!
Juści że wnet się rozległ wrzask, pisk, łomotanie skrzydeł i pióra poleciały kieby z rozprutej pierzyny, bo Łapa nie żałował sobie uciechy, powrócił zziajany, z wywieszonym ozorem i skomlał radośnie.
— Cicho-no!
Od domu rozlatywały się gniewne głosy Jagustynki, bieganina i trzaski sprzętów, przewlekanych z izby do izby.
— Gotują się do przenosin!