Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/224

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    — 214 —

    — Przeciech! Ksiądz żywić nie da!.. w beczki drugie kładą, ale tym biedotom nic z tego... Księdzowe albo i dziadoskie świnie mają wyżerkę... a dusze pokutujące głód cierpią...
    — Przyjdą to?...
    — Nie bój się... Wszytkie te, co czyścowe męki cierpią... wszystkie. Pan Jezus odpuszcza je na ten dzień na ziemię, żeby swoich nawiedziły...
    — Żeby swoich nawiedziły! — powtórzył z drżeniem Witek.
    — Nie bojaj się, głupi, zły dzisiaj nie ma przystępu, wypominki ano odganiają go, i te pacierze, i te światła... A i Pan Jezus sam chodzi se dzisiaj po świecie i liczy gospodarz kochany, co mu ta jeszcze dusz ostało, aż se wybierze wszystkie, wybierze... Dobrze baczę, jak matula mówili, a i stare ludzie przytwierdzają...
    — Pan Jezus se chodzi dzisiaj po świecie! — szeptał Witek i oglądał się bacznie...
    — Ale, zobaczysz ta... to ino święte widzą abo i zasie pokrzywdzone najbarzej...
    — Patrzcie-no, a tam się świeci i ludzie jakieś są — zawołał Witek ze strachem, wskazując na szereg mogił pod samym płotem.
    — To leżą ci, co ich to w boru pobili... juści... i moje pany tam leżą... i matka moja... juści...
    Przedarli się przez gąszcz i przyklęknęli u mogił zapadłych i tak rozwianych, że ledwie ślad ino został; ani krzyże ich znaczyły, ni drzewa jakie ocieniały, nic, jeno ten piach szczery, parę zeschłych badyli dziewanny i cisza, zapomnienie, śmierć...