Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 191 —

— A to ziąb, jakby już na mróz szło — zaczął wójt, ogrzewając ręce.
— Przeciech nie na zwiesnę idzie, to i nie dziwota!
— Zwieźliście już kapustę, co?
— I... ostało tam na kapuśnisku ździebko, ale teraz nie dojedzie — odpowiadała stara spokojnie i chodziła oczami za Jagną, która pod oknem motała na motowidło przędzę w parniki, a była dzisiaj tak urodna, że wójt, chłop młody jeszcze, spoglądał na nią łakomemi oczami — ale wkońcu zaczął:
— Że to plucha, błocko i ćma, tośwa z Szymonem wstąpili do was po drodze; przyjęliście nas godnie, ugościli dobrem słowem — to cheba co stargujemy u was matko...
— I we świecie coś niecoś stargować można, ino poszukać trza...
— Prawieście rzekli, matko, jeno nic nam po szukaniu, bo u was widzi się nam najlepiej.
— Targujcie — zawołała wesoło.
— Jałowicębyśmy na ten przykład zatargowali.
— Ho, ho! drogo stoi; nie na bylejakim postronku ją powiedzie!
— Ze śrebła poświęcanego mamy powrózek, a z takiego, to choćby i smok a nie zerwie się... No, wiela matko? — i jął wyciągać butelkę z kieszeni...
— Wiela? niełacno to rzec! Młódka, na dziewiętnastą zwiesnę jej idzie, dobra i robotna, że mogłaby jeszcze roków parę postać u matki...
— Płone to stanie — bo bez przychowku, płone...