Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 182 —

Rozchodzić się już mieli, kiedy wszedł wójt z sołtysem, obchodzili chałupy, żeby jutro, podług rozkładu wychodzili na szarwark, na drogę za młyn, rozmytą przez deszcze...
Ale wójt przódzi, skoro jeno wszedł, rozłożył ręce i wykrzyknął:
— Same najpierwsze dziewczyny jucha stary se zwołał!
Jakoż prawdę rzekł, bo były same gospodarskie córki, rodowe — i z wianem.
Boryna gospodarz był przecież pierwszy na całą wieś, to jakże, dziewki służebne, komornice albo biedotę taką, co to w dziesięcioro wisi u krowiego ogona — zwoływałby do siebie i zapraszał!
Wójt pogadał ze starym na osobności, ale tak cicho, że nikt nie usłyszał, pośmiał się z dziewczynami i poszedł rychło, bo jeszcze całe pół wsi zwoływać miał na jutro. Wkrótce też i zaczęli się rozchodzić wszyscy, że to późno było a i kapusty prawie już zbrakło do obierania.
Boryna dziękował wszystkim a każdemu zosobna, i co starszym kobietom otwierał drzwi i wyprowadzał...
Jagustynka na odchodnem rzekła w głos:
— Bóg zapłać za ugoszczenie, ale dobrze całkiem nie było.
— Hale! no...
— Gospodyni brak wam, Macieju, a bez to nijakiego porządku nie może być...
— Co robić, moiściewy, co robić, zrządzenie już takie boskie, że pomarła...