Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 172 —

Wzięli się akuratnie zpowrotem do roboty, kiedy Roch stanął we drzwiach z pochwaleniem.
— Na wieki — odrzekli chórem.
— Spiesz się flisie, póki jest na misie... Spóźniliście się, ale jeszcze dla was będzie... — zawołał Boryna, przysuwając mu stołek do komina.
— Mleka i chleba daj mi, Józiu, a wystarczy.
— Jest jeszcze i ździebko mięsa... — ozwała się nieśmiało Hanka.
— Nie, Bóg zapłać, mięsa nie jadam.
Przymilkli z początku i przypatrywali mu się z życzliwą ciekawością, ale gdy przysiadł do jadła, rozmowy i śmiechy podniesły się na nowo.
Tylko Jagna poglądała często na wędrownika ze zdumieniem, że to taki człowiek, jak wszystkie, a u grobu Jezusowego był, pół świata zeszedł i cudów tyla widział... Jak to tam może być w tym świecie? Gdzie to iść, żeby tam zajść?.. Naokół przeciech ino wsie, a pola, a bory, a za niemi też wsie i pola i lasy... Ze sto mil trza iść, abo i z tysiąc — myślała i miała dziwną ochotę się spytać, ale gdzieby to zaś mogła, wyśmiałby ją jeszcze...
Chłopak Rafałów, co to był z wojska powrócił, przyniósł skrzypce, nastroił i zaczął przegrywać pieśnie różne.
Cichość się uczyniła, deszcz tylko zacinał w szyby i psy jazgotały przed domem. A on grał wciąż i coraz to coś nowego, przebierał ino palcami i smykiem tak ciął po strunach, że nuta jakby sama wychodziła... pobożne pieśnie grał jakby la tego wędrownika, któren oczów z niego nie spuszczał, a potem znowu inne, świa-