Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 136 —

— Żaden. Ostajcie z Bogiem, a na zwiesnę do nas zajrzyjcie — powiedziała prędko i poszła do matki, którą ujrzała zdala z organistami.
Boryna zaś powracał do Antka wolno, raz że ciżba była, a drugie, że mu Jaguś cięgiem w myśli stała, ale nim doszedł, spotkał się z kowalem.
Przywitali się i szli wpodle siebie, milcząc.
— Skończycie to ze mną, hę? — zaczął ostro kowal.
— Niby z czem? Mogłeś mi to samo i w Lipcach powiedzieć. — Zły już był.
— Przecież już cztery roki czekam.
— Przybaczyłeś se dzisiaj! To se jeszcze poczekaj ze czterdzieści, kiej zamrę.
— Już i ludzie mi redzą, żeby do sądu podać... ale...
— Podaj. Powiem ci, gdzie skargi piszą, i na pisarza dam rubla...
— Ale se myślę, że po dobremu się zagodzimy... — skręcił chytrze.
— Prawda, z kim nie wojną — z tym zgodą.
— Sami to miarkujecie niezgorzej.
— Mnie ta z tobą ni zgody, ni wojny nie potrzeba.
— Zawżdy to pierwszy żonie powiadam, że ociec jest za sprawiedliwością.
— Kużden jest za sprawiedliwością, komu ją w kumy prosić potrza — mnie nie potrza, bom ci nic niewinowaty — powiedział twardo, aż kowal zmiękł, że