Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 126 —

grzbiet i boki. — Wieprzak chudy na bokach, ale portki ma niezgorsze na szynki — dodał, spędziwszy go z mokrego piasku, w którym do półboków leżał zanurzony.
— Za trzydzieści pięć sprzedajcie, zajrze do Antka ino i zaraz do was przylece. Jeść wam się nie chce?...
— Pojadłyśmy już chleba.
— Kupię wam i kiełbasy, ino sprzedajcie a dobrze.
— Tatulu, a nie zabaczcie o chustce, coście to jeszcze na zwiesne obiecali...
Boryna sięgnął za pazuchę, ale się wstrzymał, jakby go coś tknęło, bo tylko machnął ręką i rzekł, odchodząc:
— Kupię ci, Józia, kupię... — i aż w dyrdy ruszył, bo dojrzał twarz Jagny między wozami, ale nim doszedł, sczezła gdzieś docna, jakby się w ziemię zapadła; jął więc odszukiwać Antka; niełacno to było, bo w tej uliczce, prowadzącej z targowiska na rynek, stał wóz przy wozie i to w rzędów parę, że środkiem i z trudem niemałym a baczeniem można było przejechać — ale wnet się na niego natknął. Antek siedział na workach i smagał batem żydowskie kury, co się stadami uwijały koło kobiałek, z których jadły konie, a półgębkiem odpowiadał kupcom.
— Powiedziałem siedem, to powiedziałem.
— Sześć i pół daję, więcej nie można, pszenica ze śniedzią.
— Jak ci, parchu, lunę przez ten pysk paskudny, to ci wnet zaśniedzieje, ale pszenica czysta jak złoto.