Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/106

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.
    — 96 —

    Jankiel w milczeniu nalewał i lewą rękę wyciągał po pieniądze...
    — W szkło? — zapytał, zgarnąwszy do opałki zaśniedziałe miedziaki.
    — Juści że nie w but!..
    Usunął się na sam koniec szynkwasu, wypił pierwszy kieliszek, splunął i jął poglądać po karczmie; wypił drugi, przyjrzał się buteleczce pod światło, stuknął nią mocno.
    — Dajcie-no drugi i machorki! — rzekł śmielej, bo błoga ciepłość go przejęła po gorzałce i dziwna moc rozlała mu się po kościach.
    — Zasługi dzisiaj Kuba odebrał?
    — Gdzieby... nowy Rok to?...
    — Może dolać araku?
    — Ale... nie chwaci... — Przeliczył pieniądze i żałośnie spojrzał na flaszkę araku.
    — Poborguję, albo ja to Kuby nie znam!..
    — Nie trzeba... chto borguje, ten się z butów zzuje... — powiedział ostro.
    Mimo to Jankiel postawił przed nim flaszeczkę araku.
    Opierał się, już nawet brał się wyjść, ale jucha harak tak zapachniał, że jaże w nosie wierciło, więc się i nie zmagał dłużej, jeno wypił, nie medytując.
    — Zarobiliście w lesie?... — pytał Jankiel cierpliwie.
    — Nie w lesie... — ptaszków, com je w sidła chycił, zaniesłem dobrodziejowi sześć i dali mi złotówkę...
    — Złotówkę za sześć! Jabym za każdego dał Kubie dziesiątkę.