Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 92 —

jak złoto czyste, gdzie i pszenica, i żyto, i jęczmień, i buraki od skiby do skiby siać było można... Tyle dobra, a to wszystko cudze... nie ich...
— Nie bucz głupia, zawżdy z tego osiem morgów nasze...
— Żeby chociaż z połowa z chałupą i z tem kapuściskiem! — wskazała na lewo, w łąki, gdzie modrzały długie zagony kapusty; skręcili ku nim.
Siedli na kraju łąk pod krzami, Hanka pokarmiała dziecko, bo płakać poczęło, a Antek skręcił papierosa, zapalił i ponuro patrzył przed się...
Nie mówił on żonie, co go żarło we wątpiach, ni co mu leżało na sercu niby węgiel rozżarzony, bo aniby mógł wypowiedzieć, ni zrozumiałaby go dobrze...
Zwyczajnie, jak kobieta, co ni pomyślenia nie ma, ni niczego nie wymiarkuje sama, ino żyje se jako ten cień padający człowieka...
— A gospodarstwo, a dzieci, a kumy — to i cały świat la niej. Każda kobieta taka, każda... — rozmyślał gorzko i aż go ścisnęło za serce... — Ten ptak, co polatuje nad łęgami, ma lepiej niźli człowiek drugi... Co mu tam za kłopoty! polatuje se, pośpiewuje, a Pan Jezus obsiewa la niego pola, że ino mu zbierać a pożywiać się...
— A bo to i gotowych pieniędzy ociec mieć nie ma? — zaczęła Hanka.
— Przeciech!...
— A Józce to kupił korale takie, że i krowęby kupił za nie, a Grzeli to cięgiem do wójta śle pieniądze.
— Słać śle... — odpowiadał, myśląc o czem innem.