Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/090

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 80 —

Ale i ksiądz zaraz wyszedł z pokojów, dał mu złotówkę i rzekł:
— Bóg ci zapłać, Kuba, dobry z ciebie człowiek i pobożny, bo co niedziela chodzisz do kościoła.
Kuba podjął go za nogi, ale był tak ogłuszony radością, że ani wiedział, kiedy znalazł się na drodze...
— Cie, za te parę ptaszków a tylachna pieniędzy! Dobrodziej kochany! — szeptał, przyglądając się pieniądzowi. Nieraz ci on nosił dobrodziejowi różne ptaszki, to zajączka, to grzybków, ale nigdy jeszcze tyla nie dostał; co najwyżej to dziesiątkę abo i to dobre słowo... A dzisiaj... Jezu mój kochany! Całą złotówkę i na pokoje go wołał i tyla dobrości mu powiedział... Jezus! Aże za grdykę go coś ułapiło i łzy same leciały mu z oczów, a w sercu poczuł taką gorącość, jakby mu kto zarzewia nasuł za pazuchę...
— Ino jeden ksiądz uszanuje człowieka, ino on jeden!.. Niech ci Bóg da zdrowie i ta Panienka Częstochowska... Dobry z ciebie pan, dobry!... Boć cała wieś i parobki i gospodarze i wszystkie, to ino go kulasem przezywali, a niezgółą, a darmozjadem, a nikto dobrego słowa nigdy nie dał, nikto nie pożałował — chyba ino te koniska abo i te pieski... a przecież rodowy był... gospodarski syn... nie znajda żaden... nie obieżyświat a chrześcijan prawy, katolik...
Podnosił głowę coraz wyżej i coraz bardziej, prostował się, jak mógł, i zgóry, wyzywająco prawie patrzał na świat, na ludzi wchodzących na smętarz i na te konie, co stały pod murem przy wozach; nadział czapę na skołtunioną głowę i wolno, godnie ruszył do