Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/078

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 68 —

śliwa... A botom się mogła obronić przed tylim chłopem?... Krzyczałam, to mę sprał i zrobił, co chciał... A gdzież ja się podzieję z tem dzieciąteczkiem, gdzie?... Świadki powiedzą i przyświadczą! — wołała wśród płaczu i krzyków.
Ale świadkowie w rzeczywistości nic nie zeznali, prócz plotek i domysłów, więc znowu jęła dowodzić i przekonywać, aż wkońcu, jako ostatni dowód, rozpowiła dziecko i położyła je przed sędziami; dziecko wierzgało nagiemi nóżkami i krzyczało wniebogłosy.
— Wielmożny sąd sam obaczy, czyje ono; o ten ci sam nos kiej kartofel, te same bure ślepie i kaprawe... Kropla w kroplę nikt jenszy, jeno Boryna!... — wołała.
Ale już i sąd nie mógł powstrzymać się od śmiechu, a naród aż huczał z uciechy, przyglądali się dziecku, to Borynie i raz wraz ktoś powiedział:
— To ci pannica, kiej ten pies odarty ze skóry!
— Boryna wdowiec, ożeniłby się z nią, a chłopak zdałby się do pasionki...
— Lenieje ci ona, kiej krowa na zwiesnę.
— A urodna! jeno grochowinami przytrząść i w proso wsadzić — wszystkie gapy uciekną...
— Już i tak psy uciekają, kiej Jewusia bez wieś idzie!...
— A gębusię ci ma, kiej pomyjami wymalowana...
— Bo gospodarna, raz w rok się myje, coby na mydło nie wydawać...
— Żydom w piecach pali, czasu nie ma, to i nie dziwota!.