Strona:Władysław Stanisław Reymont-Chłopi Tom I.djvu/060

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 50 —

stawał, żeby mu sześć morgów odpisać i morgę lasu, a już na resztę chciał poczekać…
— To niby kiej zamrę! Poczekaj jucho, poczekaj — myślał ze złością. — Póki się ino rucham, nie powąchasz ty ani zagona! Widzisz go, mądrala!
Kartofle już mocno perkotały w kominie, gdy Józka przyszła od udoju i wnet narządziła śniadanie.
— Józka! A mięso sama przedawaj. Jutro niedziela, ludzie się już zwiedziały, to się ich tu naleci, ino nie borguj nikomu. Pośladek ostaw la nas; zawoła się Jambroża, to zasoli i przyprawi…
— A dyć i kowal umieją…
— Ale, podzieliłby się kiej wilk z owcą.
— Magdzie będzie markotno, że to nasza krowa a ona nawet nie obaczy.
— To la Magdy wytnij jaką sztuczkę i zanieś, ale kowala nie wołaj.
— Dobryście tatulu, dobry.
— Hale córuchno, hale! Pilnuj tutaj, a już ci bułeczkę przywiezę, abo i co.
Podjadł se niezgorzej, opasał się pasem, przygładził poślinioną dłonią zwichrzone i rzadkie włosy, ujął bat i jeszcze się rozglądał po izbie…
— Bym czego nie przepomniał. — Chciało mu się zajrzeć do komory, ale się powstrzymał, bo Józka patrzała, więc się przeżegnał i ruszył.
A już z wasąga, zbierając w garść parciane lejce, rzekł Józce na ganek: