Strona:Władysław St. Reymont - Z ziemi polskiej i włoskiej.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 41 —

blade postacie świętych, malowane na ścianach, ale tak blade i uduchowione w wyrazach i w tonie, że zdają się być tylko widmami, które w południe unoszą się nad polami. Są to tylko pojęcia kształtów i ciał.
Gmach poklasztorny w ruinie. Otwory okienne, niby orbity oczu puste i porozrywane, wieją smutkiem i ciszą. Po korytarzach kury krzekoczą i banda piskląt tarza się z piskiem w piasku. Pod kościołem kilka wielkich drzew obumiera, dysząc resztkami życia. Po mszy, kiedy ksiądz od ołtarza zaczął przemowę do nas, syk przeciągły zatrząsł kościołem.
— Opętane! — przebiegło po tłumie, i zrobił się wokoło nieszczęśliwych istny wir, kłąb ciał, targających się na wszystkie strony.
Przeprowadzono je obok mnie.
Ksiądz mówił dalej, ale ja wyszedłem. Przy szosie, w piasku, wiły się dwa ciała w kurczach. Podrzucały się jak w epilepsji, kręciły wkółko, jak zwierz, gdy go paroksyzm wścieklizny napada, rwały na sobie ubranie, gryzły ziemię i kamienie — to przystawały na chwilę i z rykiem przeciągłym, okropnym, przewracały się nawznak, całe w drgawkach i w pianie. Chwilę dyszały, błyskając przekrwionemi oczyma, wtem jedna rzuciła się do stojącego najbliżej brata, zdarła mu różaniec, wyrwała książkę i zaczęła szarpać i deptać nogami i wyć.
— Ot tobie świętośc! ot tobie Bóg! ot tobie Marja... Ha! ha! ha! — śmiała się jakimś wstrząsającym charkotem. — Głupie! Djabeł jest Bóg! Ja jestem Bóg! Ja jestem djabeł! — i zaczęła się znowu tarzać i skom-