Strona:Władysław St. Reymont - Z ziemi polskiej i włoskiej.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 14 —

, torbę przy boku pomacał, dotknął się butów i nóg moich.
— Nie dojdzie brat. Z takiemi nogami to można się kazać na Pradze przetopić i odwieźć do Warszawy, ale iść do Częstochowy!.. Paliwa dużo brat niesie?.. A fajgli?
Podałem mu śpiesznie cygaro. Obciął zębami, zapalił, wciągnął masę dymu w płuca, wypuścił i jakoś miękko rzekł:
— Co najmniej — dychowe! Ho! ho! brat musi być nie byle profesjant!
Przełożyłem zdenerwowanie nad możebne zniknięcie paliwa i owych fajgli, więc się łączę z kompanją. Ogromnie prędko idą. Kto śpiewa, to śpiewa, a reszta gawędzi zcicha. Słyszę najrozmaitsze szczegóły o gospodarstwie, wsiach; ceny zboża zdają się ich najwięcej interesować. Na wszystkie strony krzyżują się zapytania: Skąd brat? skąd siostra? Przeciągły, śpiewający akcent miękki — dominuje. Widzę głowy twarde, czoła niskie, profile jakby dzikie, a spojrzenia niezmiernie jasne, o dziecięcym wyrazie. Spoglądają na mnie nieufnie, i gdy chcę się wmieszać do rozmowy — milkną i śpiewać zaczynają.
Odchodzę zły na ten głupi kostjum, który mnie wyodrębnia widocznie, i na tę kulturę, która tak mnie przypiłowała, że nie umiem znaleźć słowa ani pojęcia prostego i naturalnego, aby się niemi włamać do ich dusz. Próżno szukam twarzy i ubiorów innych; nic, tylko samodziały, od krwistych-bordo aż do piaskowych. To morze głów męskich i kobiecych w chust-