Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trotuarze, rozglądając się niespokojnie, zaglądał nawet do bram i sklepów, a wkońcu, nie wiedząc już, co począć ze sobą, kazał się śpiesznie zawieźć do domu.
Mr. Smith wyszedł naprzeciw niego i odezwał się dziwnie ponuro:
— Myślałem, że się już pana nie doczekam.
— To pan mnie wołał, nieprawdaż?
— Nie wołałem, ale bardzo pragnąłem, aby pan przyszedł jak najprędzej...
— Więc to nie pan! Zaglądał pan do Joe’go? Już się przebudził?
— Wracam od niego! Przed paru minutami odwieziono go do szpitala warjatów! Daję panu słowo honoru! — dodał, widząc jego zdumienie.
— Joe? Nie, nie, nie! — zakrzyczał, przyskakując do niego z gniewem.
— Dostał ataku furji, i musieliśmy go odwieźć! — potwierdził smutnie.
— Po przyjeździe pań poszedłem pana szukać. Byłem nawet i u Miss Daisy, zastałem ją, szykującą się do drogi. Wraca do Indyj...
— Wspominała mi o tem!
— Szukałem pana i w naszym klubie, a kiedy powróciłem, już u Joe’go nie było nikogo prócz doktora i pielęgniarki. Właśnie zasiedliśmy do herbaty, rozmawiając o chorym, gdy naraz gruchnął krzyk i łomoty rozbijanych o ściany mebli. Wbiegamy do sypialni, a Joe stoi na środku pokoju z krzesłem w ręku i broni się przed jakimś nie-