Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzył, o tamtej, umarłej i pogrzebanej w sercu na wieki! Nie wskrześnie, co się już w proch rozsypało!
Jakże pamiętał w tej chwili ten świt, gdy go opuszczała i na wszystkie jego zaklęcia i pytania nie wyrzekła ani jednego słowa. Odeszła jak sen, że chociaż wkrótce dzień zajrzał mu w oczy, słońce zaświeciło, zaśpiewały ptaki, a jemu się wciąż zdawało, że to wszystko było marzeniem. A w radości, jaka go chwilami przejmowała, było tyle niepokojów, i lęku, niewiary we własne szczęście, że z odurzeniem oczekiwał śniadania. Nie przyszła do stołu.
On tylko jeden rozumiał, dlaczego nie przyszła, i miał ochotę ogarnąć cały świat ramionami bezbrzeżnego szczęścia. Rozwód i życie z ukochaną! Wszystko mu się rozwiązywało jasno, prosto i szczerze. Nie był w stanie oszukiwać nikogo, czuł wzgardę do uwodzicieli. Upił się marzeniami przyszłości, czekał na nią z niewypowiedzianem utęsknieniem.
Ale nie pokazała się nikomu przez całe dwa dni.
Henryk opowiadał, że chora i leży w łóżku.
Nie mógł już dłużej czekać i napisał list, w którym zamknął wszystką miłość i wszystką wiarę, i wszystką nadzieję w ich wspólną przyszłość.
Zwróciła mu nierozpieczętowany!
I trzeciego dnia, kiedy się ukazała, była jak zawsze zimna, obojętna i prawie wzgardliwa.