Strona:Władysław St. Reymont - Wampir.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ręce zgrozy niewypowiedzianej dotykały się wszystkich twarzy.
Ktoś jęknął ciężko, jakby przez sen dręczący, i widmo rozprysnęło się w tej chwili w migotliwy, świecący tuman.
Ale nim ochłonęli, zjawiło się znowu w niszy przy Zenonie.
— Daisy! — krzyknął bezwiednie Joe.
Wszyscy ją również poznali; tak, ona tam stała, widać było dokładnie, każdy rys twarzy występował ostro w tej dziwnej jaśni, promieniejącej z niej samej, każdy szczegół postaci, nawet kolor włosów tak dobrze im znany. Byli najgłębiej przekonani, że to ona sama stoi w tym łagodnym brzasku promieniowań, jakby w jasnym obłoku.
Pochyliła się nad śpiącym, jakby mu coś chciała szepnąć do ucha, a on podniósł się i z niewysłowionym uśmiechem podał jej rękę i naraz, niby drzewo rozłupane przez piorun, rozpadł się na dwie osoby... siedział w dawnej postawie z głową pochyloną na poręcz krzesła i stał równocześnie w drugiej osobie przed nią pochylony...
Krzyk zdumienia wyrwał się ze wszystkich ust i padł zmartwiały, bo oto drzwi od pokoju okrągłego rozwarły się i ujrzano Daisy, leżącą na sofie.
Dwa ciała leżały w śnie głębokim, równocześnie dwie zjawy, dwa widma, czy dwie dusze, przyobleczone w kształt widomy i płomieniejący światłem, dwa jakby zwierciadlane odbicia Daisy i Ze-